Tak sobie pomyślałam, że czas najwyższy na nowego posta :P Mam chwilę dla siebie, więc mogę się pochwalić moim nowym wynalazkiem kulinarnym w postaci aromatycznych, chrupiąco- pulchnych muffinek z nadzieniem z konfitury różanej domowej roboty. Przepis prosty jak drut, a efekt taki, że w dziesięć minut po wyjęciu z piekarnika muffinek zwyczajnie już nie ma :D Ale do rzeczy.
Na 12 muffinek potrzebujemy:
* 1 szklankę mleka
* 1 jajko
* 1/2 szklanki oleju
* kroplę aromatu waniliowego
* 2 szklanki mąki
* 2 łyżki cukru
* 1 łyżeczka proszku do pieczenia
* 1 łyżeczka soli
* konfiturę z róży, najlepiej taką z postaci całych płatków
Jak to z muffinkami bywa, suche składniki mieszamy osobno, mokre osobno i dopiero wtedy łączymy mieszając tylko do momentu aż suche składniki będą wilgotne. Niech Was ręka Boża (w wersji ateistycznej może być ręka czarnego kota) broni przed dokładnym mieszaniem składników na jednolitą masę. Muffiny wyjdą wtedy twarde jak kamień, nie wyrosną jak należy i w ogóle będzie kicha :P
Jak już macie ciasto gotowe nakładacie do papilotów wypełniając je do połowy, na to nakładacie po łyżeczce konfitur z róży i rozkładacie na to resztę ciasta.
Muffiny piecze się w 200 stopniach przez około 15- 20 minut aż się ozłocą :D
Powiem Wam, że to najlepsze muffinki jakie dotychczas jadłam. Tak jak pisałam wcześniej u mnie znikają zanim dobrze zdążą się ostudzić, do tego pachną w całym domu słonecznym ogrodem, nie są za słodkie, cienka skórka chrupie zgodnie z normami unijnymi, są cudownie wilgotne w środku. Trzeba tylko uważać na konfiturę, bo może poparzyć jeśli zamierzacie się na nie rzucić zaraz po wyjęciu z piekarnika (mi skóra z podniebienia schodziła przez tydzień :P).
Smacznego i dobranoc, napiszcie jak wam smakowały :P